Powrót do Capt. Leszek

Cape Ray

Dziennik No. 4

Cape Ray 2010-09-26

Dzien dobry wszystkim.
U mnie jest wlasnie 12-ta w polodnie, czyli u Was 0600. roznica czasu jest czasami bardzo uciazliwa. 
Np ja wstaje codziennie o 630 I pracuje, ale moje bioro zaczyna prace o 0900, czyli jak u mnie jest 
juz 15-ta.  To jeszcze nie jest problem, problem jest, ze oni koncza o 17-tej, a u mnie jest wtedy juz
23-cia, tak wiec musze pracowac od 7-mej rano do 23-ciej. No chyba, ze jest niedziela albo sobota, 
wtedy leniuchy nie pracuja, a ja mam tylko normalne 8 godzin. 

Poniewaz jest duzo nowych subskrybentow to chyba bede musial zaczac od poczatku. 
Moj statek nazywa sie Cape Ray i jest tak zwanym Cape Sizem. Cape Size to znaczy po polsku 
Rozmiar Przyladkowy, nazwa sie bierz stad, ze statek jest za duzy zeby sie zmiescic w Kanale Panamskim 
w zwiazku z tym jezeli ma plynac np z Pointa Da Madeira (Brazylia) do Vancouver (Canada) musialby plynac 
dookola przyladka Horn (Cape Horn), a do Chin dookola Przyladka Dobrej Nadziei (Cape of good Hope). 
I stad sie bierze nazwa typu Cape-Size. 

 

DZ_4_CAPE_RAY=201_1Lajba jest naprawde duuuza, ma 292 m dlugosci 
i 45 mszerokosci, wysokosc to 60.3 m od stepki (dna)
do konca najwyzszego masztu i  24 m od dna do pokladu 
glownego. Dla porownania nasza dzialka na Jatka ma 
57 m dlugosci i 27 szerokosci. 
Sam statek wazy 24 589.2 ton, a razem z ladunkiem, 
paliwem, zaloga itd 202 712.0 ton. 
Zeby to ruszyc z miejsca mam silnik glowny, agregaty
pradotworcze i agregat awaryjny razem okolo 
23 000 KW. Dla porownania Jacka Hilux (duze auto) 
ma okolo 80 KW, czyli jestem jakies 3000 razy 
mocniejdzy. To jest naprawde duzo i praca na tym 
statku sprawia mi wieeeelka frajde. 
Po prostu lubie duze statki, albo malenkie jak 
zaglowka Jacka (tez jest wspaniala). 

Zaloge mam dosyc mieszana, jestem jedynym polakiem, 
C/Off to Rumun (baaardzo fajny i biorac pod uwage moje doswiadczenia z Rumunami to nie rozumie czemu nimi 
tak pogardzamy, ja ososbiscie nie widze najmniejszego powodu). 
C/Eng jest Ukraincem i idiota, na to nic nie poradze (Andrzej tez nie moze, to moze ktos inny mi pomoze???) 
- ale wierszyk mi wyszedl).  4-ty inzynier jest Chinczykiem (tez bardzo sympatyczny),a 3-ci officer pol 
japonczyk pol filipinczyk. Reszta zalogi to Filipki (Filipinczycy). I tez sa OK. 

Na statku mam cale pietro tylko dla siebie (jak zaznaczone na zdjeciu) i to mi wystarcza, 
razem z balkonami to jest jakies 200 m2. dodatkowo z urzadzen rekreacyjnych mamy basen 
(ten na zdjeciu to z poprzedniego statku, syrenki tez, ale aktualny jest bardzo podobny musze tylko 
domalowac syrenki). Mamy tez sale gimnastyczna i boisko do koszykowki, male ale jest. 

W zalaczniku zdjecia: 
1. male tornado - to nie jest niebezpieczne 
2. syrenki w basenie - jak napisalem, teraz mam to samo ale bez syrenek 
3. rybka - to miedzy nogami to jest fladra, scislej mowiac duuuza fladra. 
4. moja lajba 
5. Moja lajba w Vancouver - wtedy jeszcze nie bylem na burcie 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. L. Polczyk

Dziennik No. 5
Cape Ray
No to juz po Singapurze.
Singapur jest jak swieta w Polsce, Singapur, Singapur i po Singapurze. Nagol jest to nudne po prostu bierze
sie paliwo, tym razem tylko 2950 ton. Tak wiec podlaczaja rure, duza rure srednica 350 mm I potem trzeba 
brac paliwo (okolo 350 ton/godz) tak wiec trwa to okolo 10-ciu godzin (samo tankowanie), a potem jest 
"normalna" klotnia miedzy nami I bunkierka, oni twierdza, że wzielismy 2950 ton, a nasi, ze "tylko" 2910. 
Jedna tona to okolo 980 $, jest sie o co klocic. 
W koncu staje na jakims consensusie i potem musze tylko to gowno podpisac nie majac pojecia co podpisuje. 
Moj Chief inzynier oszukuje mnie, ze ma mniej niz ma, dostawcy, ze mam wiecej niz faktycznie dostalem. 
A ja to mam to i tak faktycznie w ...... duzej pogardzie. Jak juz plyne te 15-cie 30-ci dni
to i tak jakos to rozchoduje. 

W ciagu ostatnich 48-miu godzin spalem jakies 2, no moze 3, najpierw chlopcy z Singapuru dali mi w .... kos
zadajac lacznosci co 6 godzin. Potem bylo kotwiczenie w Singapurze, a potem zaczal sie cyrk. 
Najpierw jak zawsze wszyscy przyjechali na raz. Wladze lokalne, Agenci (na szczescie nie z CIA tylko tacy 
zalatwiajacy statkowe sprawy w porcie), zaopatrzenie, zmiana zalogi, no i oczywiscie bunkierka z 2950-ma 
tonami paliwka. 

Potem bylo juz tylko gorzej. 

Okolo 14-tej w statek przede mna udezyl drugi statek. Na zdjeciu to ten bialy samochodowiec, wiem, 
ze wyglada jak by byl uderzany, ale to on uderzyl (Silny wiatr i go zdryfowalo). 
Ten czarny biedaczek byl na kotwicy. 
Po uderzeniu bialy sie odbil i zdecydowanie ruszyl w moja strone, tez bylem na kotwicy. 
Patrzylem sobie i czekalem co z tego wyniknie. To co moglem zrobic to bylo NIC. 
Zawolalem tylko zeby wszyscy spieprzali z prawejburty, to moze zabije TYLKO tych z bunkierki. 
Przeszedl jakies 20 m ode mnie.
Potem nastepny statek na kotwicowisku  mial pozarw maszynowni i kolejny zrobil kleksa, przelalo im sie pali
o przy bunkrowaniu. W takim przypadku trzeba uwazac, zeby nie bylo a nas, to bardzo trudne, 
paliwo sie rozlewa wszedzie i trudno zidentyfikowac kto to zrobil, wtedy lokalne wladze wybieraja OFIARE 
losowo. Na kogo popadnie, na tego BENC (albo bunc, tesknie za buncem). I ofiara placi 2-3 mln USD. 

Potem moj wspanialy Ukrainski idiota zafundowal mi nastepne atrakcje. 
No dobra zalacze szkic, choc chyba i tak niewiele zroumiecie. 
- moj statek to Cape Ray 
- pozostale to ORION i TOTONTO (tez ladna nazwa). One byly na kotwicy, a ja musialem sie z tamtad wydostac. 
Odleglosci byly za male, jak widac na zalaczonym przykladzie. 
I zwlaszcza biorac pod uwage co stalo sie potem. 

Otoz moj silnik odmowil dalszej wspolpracy w samym poczatku manewrow (pozycja 1), moglem jechac tylko na
 "Bardzo mala naprzod", to bylo za malo. Nie mialem odpowiedniej zdolnosci do manewru po prostu moj statek 
jest za duzy na to zeby mogl manewrowac przy tak malych predkosciach. 

Powod odmowy wspolpracy przez Silnik Glowny byl relatywnie prosty, po prostu sie palil. 
Scislej mowiac palily sie tzw przestrzenie podtlokowe w jednym z cylndrow. To jest dosyc skomplikowane 
i nie bardzo mam ochote Wam tlumaczyc co sie stalo. Ja po prostu moge jechac nawet jak mi sie pali polowa
silnika. Moge te palaca sie polowe wylaczyc i reszta bedzie i tak dzialala, tyle, ze z mniejsza moca, 
ale w tym przypadku ma to baaardzo daleko idace konsekwencje 

To byla dluuuuuuuga noc, a przed tem dluuuuuugi dzien. 
W sumie to jeszce dochodze do siebie. 

P.S. Dodatkowy zalacznik: "Lissy Shulte" - co sie dzieje jak statek 
wybuchnie. Nie wim, czy ktos w maszynowni przezyl, wedlug mnie NIE. 



Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. L. Polczyk

 
Dziennik No. 6
No to chyba dobranoc wszystkim 

U mnie jest joz 2330 u Was 1930, ale plyne na wschod tak wiec roznica bedzie sie zmniejszac, a nawet potem 
bede mial plusa. U was bedzie np 12, a u mnie dopiero 0600 rano. 

Narazie mijam Malakka Str i czekam na wiadomosci od Was i piratow. Na razie to ja chyba sie wywiazuje. 
Z Waszej strony wiadomosci sa nikle, no moze oprocz Tereski, choc wyslanie samych zabawnych zdjec, 
to tez chyba troche malo. A moze mam zbyt duze wymagania. Zapytajcie Jolke, ja naprawde lubie pisac i gadac
(Chyba sa w domu jeszcze moje stare listy). Moze wada, a moze zaleta, napewno nie jestem z pokolenia sms-ow. 
Po prostu piszcie co sie dzieje, co Was boli, smieszy, cieszy: posadzilam kwiatki w ogrodzxie (i w dodatku 
sie przyjely), pies mi sie zesral na perski dywan, sasiadka chodzi nago po ogrodzie. 
Mam codziennie wiadomosci typu "Kaczynski spojzal krzywo na Tuska, a Tusek na Kaczynskiego jeszcze bardziej 
krzywo", i tak de facto to mam to gdzies, nawet tego nie czytam. Obejze tytoly, przejze wiadomosci 
gospodarcze I kursy walut (zwlaszcza uro), a rezszta zwisa mi nacia od pietruszki. 

Ale bym chcial wiedziec, ze Jacek w koncu ma skonczony warsztat I obie lodki. 
Tereska zmienila przce I zrobila parapetowe w nowym domu beze mnie (Bedzie musiala powtorzyc jak wroce). 
Andrzej sie wybiera na Martnike, bo tam tez mowia po francusku, a Zosia bierze slob z Wloskim milionerem. 

Jap o prostu Was nie widze, a tesknie za Wami wszystkimi, z Waszymi zaletami I wadami. 
Wkladam troche wysilku w moj dziennik I oczekuje tez troche odwzajemnienia. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. L. Polczyk 


 
Dziennik No. 7
Czesc wszstkim wiernym czytelnikom 

No to wyglada na to, ze moje wiadomosci stana sie przynudnawe. Wlasnie mijam koniuszek Sumatry I zaraz bede
skrecal na Indianski Ocean. I zacznie sie to co tak luuubie, dluuuga oceaniczna nuda. 

Spokojnie nadrobie sobie zaleglosci, ktore powstaly w wyniku nadmiaru wrazen, poplywam w basenie, 
pogram z chlopcami w kosza, no pogram to troche za duzo powiedziane. Oni graja, ja sobie stoje I jak im kaz
to mi podaja pilke. Moc kapitanskiego rozkazu jest imponujaca, naogol zreszta nietrafiam. 

Pogoda sie robi znosna, przestaje byc strasznie goraco, jest tylko goraco. 
Temperaturka wody w basenie tez na przyzwoitym poziomie 27 stopni, zyc nie umierac, musze tylko kazac zrobi
jakis stoliczek i zalozyc plandeke na rusztowanie, to bedzie prawie perfekcja. Wlasciwie to moglbym sie 
kapac w nocy, jest cieplutko a basenik jest oswietlony. 

Wiadomosci od Was dostaje, nawet jak nie na wszystkie odpowiadam. Z polski oficjalna gazetke tez, ale jest 
tak glopia, ze brakuje w niej chyba tylko programu telewizyjnego. Przestaje to powoli czytac, albo siedzi 
w poczcie, a mi sie nie chce tego nawet otworzyc. Kiedys wam wysle gazetke Chinska, nie umiem tego 
przeczytac ale przanajmniej ladnie wyglada. 

Mam nowego kucharza, wyglada na to, ze jest OK, a juz sie ludzilem, ze bedzie jakis kowal I troche zchudne. 
Naprawde musze ograniczyc zarcie I zaczac cos cwiczyc. 

Sciskam wszystkich 


Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. L. Polczyk 

-----------------------------------------------------------------------------------------
Dziennik No. 8
Witam serdecznie 

Tak wiec jestem juz na Indianskim Oceanie. Plyne sobie z oszalamiajaca predkoscia 13.8 wezla czyli okolo
25 km/godz. Niby niewiele, ale ja plyne bez przerwy i to jest 613 km dziennie i 18 400 km przez miesiac, 
a nawet biorac pod uwage miesiac nieplywania w ciagu roku to i tak bedzie 202 416 km. Mnie tam sie nigdzie 
nie spieszy, moge sobie tak plynac i plynac. 

Zaloga robi niezbedne naprawy i prace konserwacyjne, ja powoli dochodze do siebie po ostatnich atrakcjach, 
biuro troche zanudza ale w ramach rozsadku. Pogoda jest taka dla mnie. 
Jest 21-sza morze gladziutkie jak pupa niemowlaka piekne gwiazdziste niebo. Na zewnatrz 26 stopni, 
w kabinie 21, temperaturka wody zaburtowej 27. 

Tak wiec jak juz mam dosyc siedzenia i gapienia sie w computer to sobie ide poplywac w baseniku albo polazic
po pokladzie. Najfajniej jest wieczorem. Slonce juz nie grzeje, Chlopcy graja sobie w koszykowke, 
a ja sobie poplywam, potem popatrze jak graja (basen jest na pieterku powyzej boiska do koszykowki) 
znowu poplywam. Czysta przyjemnosc. 

Ale najlepiej jest jak juz skocza grac i ida ogladac swoje "bomby, miny, karabiny" czyli filmy na DVD. 

Wtedy wlaze do basenu i zdejmuje majteczki. 

Wierzcie sobie lub nie wierzcie, 
Myslcie sobie co tam chcecie, 
Lecz plywanie bez majteczek 
To najlepsza rzecz na Swiecie. 

Nie wiem na czym to polega, niby nic nie robiaca szmatka wokol bioder, ale roznica jest kolosalna. 
Moze to jakies przypomnienie najbezpieczniejszzego momentu zycia czlowieka w lonie matki???? 
Tak wiec jestem golusienki w lonie mojej matki-lajby, leze sobie w jej "wodach plodowych" gapie sie 
w gwiazdy i czuje sie wolny i bezpieczny. To faaaajne jest. 

Co do internetu na statku, ja nie mam netu jako takiego. To co mam to skrzynka nadawczo/odbiorcza gdzies 
na ladzie, ktora, jak chce cos nadac/odebrac, musze za kazdym razem otworzyc. Predkosc tego tez nie jest 
imponujakca do 130 kb/sek, ale za to wszystko idzie przez satelte i jest baaaardzo drogie. 
Gdybym mial za to placic, to bym wysylal wiadomosci jak Weronika albo Dominika. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. L. Polczyk

 
Dziennik No. 9
A hoj 

No wiec jestem jakies 1000 km ponizej Sri Lanki, dawniej Cejlon. 2 stopnie ponizej rownika, znowu go 
przekroczylem obiema nogami, czasami musze to zrobic, aczkolwiek przyznam, ze ten pierwszy raz byl 
najwazniejszy, jak zwykle. 
U was jest wlasnie poczatek jesieni, a u mnie poczatek wiosny. Czas to jest naprawde wielkosc dosyc 
wzgledna. Moj dzien dzisiaj bedzie mial 25 godzin, bo plyne "ze sloncem" na zachod. Jak bede plynal 
spowrotem na wschod, to co drugi dzien bedzie mial tylko 23-trzy godzinny dzien. Na zachod sie plynie 
fajnie bo czas zmieniamy w nocy i sie o godzine dluzej spi, na wschod jest gorzej, bo spimy o godzine 
krocej co drugi dzien. Taki urok plywania w poprzek globu. Z gory na dol ten problem nie istnieje, 
czas jet taki sam w Polsce i w RPA pomimo odleglosci. 

Ze wzgledu na wiosne pogorszyla mi sie pogoda, temperaturki sa wlasciwie te same, ale nie ma slonca 
i leje co chwile. Przy czym jak mowie, ze leje, to leje. Gdyby ta ilosc wody spadala na ziemie w Polsce, 
to by nie bylo powowdzi,po prostu bysmy byli morzem, albo jednym wielkim bagnem. 
W czasie deszczu widzialnosc sie zmniejsza wlasciwie do zera. Na szczescie jest tu stosunkowo luzno, 
nie ma wlasciwie ruchu statkow. Moze troszke inaczej, jest baaaaardzo intensywny ruch, 
ale przy wielkosci oceanu, to jak ruch mrowek faraona w kuchni. 
Widac je, ale jakos nikt sie o nie nie potyka. 

Dzisiaj mialo byc Barbeque, ale ze wzgledu na wiosne musialem odwolac. 
Po prostu zaczello dmuchac i lac tak wiec nie ma to zbyt wielkiego sensu. Zrobimy sobie w przyszlym tygodniu
Barbeque na statku jest fajne, w stosunku do naszych jest sporo roznic: 
- naogol jest o wiele cieplej 
- w menue sa Kalmary, Osmiornice, Kozlecina, i inne takie smieszne rzeczy 
- lista gosci jest baaardzo przewidywalna 
- w trakcie mozna poplywac w basenie, pograc w koszykowke, albo pospiewac 
  Karaoke (Filipki to uwielbiaja) 
- nie ma bab, jest to plus i minus, plus bo nikt nie truje dupy, minus bo 
  ...... jest ich brak, BABY, ACH TE BABY, CZLEK BY JE LYZKAMI JADL. 

P.S. = POST SCRIPTUM - TO JEST Z LACINY NAPISANE PONIZEJ, ALBO DODATKOWO 
Mamy zupelnie fajny jezyk. Ja osobiscie baaaardzo nasz jezyk lubie.
 
N.P. kocham nasze nazwy misiecy, w odroznieniu od reszty niby cywilizowanego swiata mamy wlsne, 
odpowiednie do pory roku: 

Styczen - sie styka na przelomie rokow 
Luty - w dawnej polszczyznie znaczylo "mrozny" 
Marzec - sie marze, raz bloto, raz slonce 
Kwiecien - kwiatki kwitna 
Maj - maic sie to bylo kiedys pokrywac sie kwiatem. Drzewa owocowe. 
Czerwiec - pora zbierania czerwi, to byl kiedys podstawowy produkt do 
           produkcji czerwonego barwnika do farbowania butow dla szlachty. 
           Byle chlopek nie mial prawa do noszenia czerwonych butow 
Lipiec - kwitna lipy 
Sierpien - dojrzewaja zborza, trzeba je zebrac, kiedys za pomoca sierpu. 
Wrzesien - kwitna wrzosy 
Pazdziernik - trzeba zebrac len i go opazdzierzyc (oblupic) 
Listopad - spadaja liscie z drzew 
Grodzen - oranie pola na nastepny rok, gruda to to co pozostaje po 
           oraniu pola. 

Jezeli chodzi o nazwy, to mamy najpiekniejszy kalendarz na swiecie, odpowiada aktywnosciom rolniczym w 
naszym klimacie, a nie jakims bogom wojny jak MARS = MARCH w angieskim i paru innych. 
Dla porownania nawet w "bratnim" jezyku rosyjskim: Polski Sierpien po angielsku to August, po rosyjsku 
Awgust, dla upamietnienia Cesarza Augusta, malo kto wie kto to byl, ale faktycznie udalo sie go upmietnic, 
caly Swiat wie kiedy jest August. IRONIA to Bogini najbardziej ukochana przezemnie. 
Idac dalej, to moja ukochana Bogini (Ironia), pozwala mi robic fatalne bledy w gramatyce, 
ale jednoczesnie wymaga, zebym byl "PERFECTLY CORRECT" jezeli chodzi o interpunkcje. 
INTERPUNKCJA, jest dla mnie bardzo wazna, poprzez gramatyke wyrazam mysli Poprzez interpunkcje uczucia. 
Bardzo mi jest smutno, ze przez SMS-sy tracimy mozliwosc prawidlowego wyrazania uczuc. 

I, CHOLERA CIERPIE, ZE NIE MAM POLSKICH TRZCIONEK, OD WAS JE DOSTAJE. 


Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk 

-----------------------------------------------------------------------------------
brakuje 10
-----------------------------------------------------------------------------------
Dziennik No. 11
Witam Wszystkich 

Wlasnie mijam Madagaskar, jestem jakies 50 km na polodnie. Madagaskar to naprawde jedno z najpiekniejszych 
miejsc na Swiecie, a cos o tym wiem bo swojego czasu spedzilem tam prawie miesiac wyladowujac glupie
5000 ton cementu w czasie pory deszczowej. Bylo naprawde zabawnie. Z ciekawostek w Tamatave (stolica 
Madagaskaru), jest polska misja koscielna, prowadzona przez zakonnikow ze Slaska. Maja taka, 
bardzo dziwna nazwe, nie pamietam jaka, pamietam tylko, ze byla bardzo dziwna,i ze wszyscy palili papierosy, 
co tez bylo dziwne. Ogolnie byli bardzo sympatyczni (nie dlatego, ze palili!!!!). 

Wczoraj byla sobota, czyli czas Alarmow. Normalnie w soboty pracuje sie "tylko" do 15-tej, a potem sa alarm,
czyli takie cwiczenia. 
- Abandon Ship - opuszczenie statku 
- Fire Drill - pozar na statku (za kazdym razem w innym pomieszczeniu) 
- Spill Drill - zanieczyszczenie wody przez wyciek paliwa. 
Itd, itp, jest tego z 15 sztuk roznych rodzajow alarmow. 

Wczoraj cwiczylismy: 
- MoB - Man over Board - czlowiek za burta 
- Abandon Ship - Opuszczenie Statku 

Po paru nieszczesciach typu "pozar na statku", mam pewnego rodzaju obsesje. Chyba pozytywna. 
Otoz staram sie, zeby cwiczenia w miare mozliwosci byly zblizone do rzeczywistosci (z doswiadczenia wiem, 
ze czesto jest to zaniedbywane). Pozar na statku, to jest fatalna sprawa. 
Ja sie w zyciu palilem jakies 3 razy i za kazdym razem bylo to bardzo nieprzyjemne. Niby wszedzie dookola 
woda, ale my siedzimy w tej wodzie na beczce z paliwem, i ta beczka w kazdej chwili moze zrobic boooooom. 
To JEST frustrujace, troszeczke. 

Wracajac do tematu dzisiejszego dziennika: ALARMY, przygotowalem tzw Scenario (scenariusz zdazen): 
- Kapitan zwariowal i wyskoczyl za burte (ten pomaranczowy ludek na 
pokladzie z pomaranczowym kartonem pod pacha to bosman, karton to symulacja 
Kapitana, w rzeczywistosci tak nie wygladam). (zdjecie bos and Capt) 
- trzeba go ratowac (cholera, nie wiem po co??????, ale trzeba, taki 
  zwyczaj) 
- OOW (Officer On Watch) 
       - wyzuca kolo ratunkowe, 
       - robi ster Hard to Starbord (czyli cala na prawo),zeby sruba statku nie zrobila z Kapitana siekanki.
       - wlacza alarm (wszystko wyje, naprawde WYYYYYYJE, dzwiek jest straaszny). 
- Zaloga przygotowuje szalupe do wyratowania Kapitana (w dalszym ciagu nie 
  wiem po co?????)(zdjecie Life Boat) 
- statek robi petle Williamsona, taki manewr, zeby wrocic w okreslone 
  miejsce (zdjecie Williamson Loop - ze statkowego radaru, to jest naprawde robione, radar mam fantastyczny)
- w koncu wyciagaja "MNIE" z morza, ja jestem szczesliwy, a reszta ma troche frajdy. 

Drugi Alarm, Abandon ship, mam nadzieje, nigdy go nie praktykowac naprawde, innych tez nie chce juz 
doswiadczac w rzeczywistosci. Kazalem chlopcom sie ubrac w "immersion suit", nie wiem jak sie to nazywa 
po Polsku???? I troche poplywac w basenie (zdjecie AS Crowded).

Te ubranka to nasze zycie, bez tych ubranek nasze szanse na przetrwanie sa minimalne. 
Tutaj czyli w okolicach Madagaskaru, przy temperaturze wody okolo 20 stopni moge przezyc bez ubranka jakies
12 godzin, w Baltyku zima oklolo 20 minut, a potem nawet jak mnie wyciagna zywym, to i tak umre sobie 
z wychlodzenia organizmu, na razie nikt nie umie temu poradzic. LIFE IS BRUTAL. 
Ubranko to naprawde fajna sprawa, daje nam jakas szanse. 


Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Dziennik No. 12
Witam po raz kolejny 

Pewnie jestescie juz troche znudzeni, ja tez. Tylko plyne i plyne. Od wczoraj mijam sobie spokojnie 
polodniowy koniec Afryki, czyli Przyladek Dobrej Nadziei. No moze nie tak zupelnie dokladnie, 
bo w rzeczywistosci jest tu sporo tych przyladkow, w tej chwili najblizszy to Cape Agulas (Agulas 
to po Hiszpansku orzel, sporo tu nazw po pierwszych odkrywcach, czyli Hiszpanach i Portugalczykach).
Prad morski, ktory mnie aktualnie popycha, to tez Agulas Current, jeden z najsilniejszych pradow na morzu, 
dochodzi do 4.5 wezla, czyli jakis 8km/godz (zalezy od odleglosci od ladu) srednia nie jest taka wielka, 
ale tez znaczaca. Pod wzgledem nawigacyjnym rejon dosyc nieprzyjemny. 
Czesto dochodzi do "konfliktu" czynnikow meteorologicznych. Silny prad plynie na zachod, Silny wiatr wieje
z zachodu I do tego dochodzi polodniowo/zachodnia martwa fala, wtedy jest przerabane. 
Morze sie wscieka i ma ochote utopic wszystko co po nim plywa. 

Teraz akorat jest w miare spokojnie, dokucza tylko troche martwa fala (pradu sie nie czuje, choc dziala 
i dodaje nam predkosci). Martwica to taka pozostalosc po sztormie, ktory byl/jest gdzies daleko. 
Ostatnie 2 dni miala wysokosc okolo 5-6 metrow i jest to upierdliwe. Po prostu statek sie kacza, 
a my razem z nim. Statek jak plynie to zawsze sie lekko kolysze (KAZDY, NIEZALEZNIE OD WIELKOSCI). 
Kaczanie sie (jak to nazywam, bez podtekstow politycznych) to dosyc gwaltowne i glebokie przechyly 
(w moim przypadku do okolo 12 stopni przy okresie kolysan jakies 16-cie sek). Wtedy wszystko, 
czego w kabinie zapomnialem przymocowac sobie lata jak mole u Tereski. Krzesla, jakas lampa z biorka, 
dokumenty, kubki (te lataja dosyc krotko, ale potem trzeba zbierac skorupy) itd, itp. 
Normalnie w kabinie wszystko co sie da jest poprzykrecane (ekrankomputera, lodowka itd) nawet krzesla 
i fotele maja lancuszki zakonczone sroba, a w podlodze sa gniazda do ich przykrecenia, 
naogol nikt tego nie przykreca, niech maja troche wolnosci, a co mi tam. 

Najgorszym, czego sie nie da przykrecic to jestem ja. 
Niestety nie mam lancuszka ze srobka. A to boli, naprawde boli. W ciagu dnia jest nawet OK, po tylu latach
czlowiek sie juz przyzwyczail i przy odpowiednim balansowaniu cialem jest to nawet w koncu jakas gimnastyka,
ktorej mi brakuje. Gorzej jest po polozeniu sie do lozka. Po prostu czlowiek sie lekko przesowa przy kazdym 
przechyle statku trac cialem po przescieradle i lapiac jakies dziwne pozycje, typu rozjechana zaba, 
zeby to zminimalizowac. 
Po paru godzinach boli wszysko lacznie z wlosami (jak sie je ma). Jedynym rozwiazaniem problemu jest stary, 
dobry hamak albo mocownie lozka na kardanach (to takie zmyslne urzadzenie, ktore powoduje, ze to co w nim 
jest jest zawsze poziome, na statku tak sa mocowane kompasy, bo musza byc zawsze poziomo, taki ich urok). 
Zawsze po dluzszym kaczaniu obiecuje sobie kupic hamak, nigdy jeszcze nie kupilem. 

Co poza tym, ano Wiosna Panie Sierzancie. Temperaturka sie obnizyla do 14 stopni w nocy i 17-19 w dzien 
jest pochmurno i od czasu do czasu sobie popadywa. Ale jeszcze jakies 12-14 dni i bede w Brazylii. 
Narazie moi nowi pracodacy nie moga sie zdecydowac gdzie mam plynac. Do wyboru jest Sepetiba 
(to jakies 100 km na zachod od Rio de Janejro), Tubarao (200 km na wschod) albo Ponta da Madeira to gdzies
na polnocy Brazylii. W Sepetibie juz bylem wiec dla mnie najlepsza bylaby chyba Ponta da Madeira, najdalej. 
Wszystkie te porty maja jedna wspolna paskudna ceche, zaladunek 180 000 ton to jakies 16-cie godzin. 
Ciezkie jest zycie Felka marynarza. 

I tym optymistycznym akcentem zakoncze dzisiejszy dziennik 

Usciski Leszek

 
Dziennik No. 13
A Hoj 

Dzisiaj o ptaszkach, generalnie lubie ptaszki, wszystkie. I te na ladzie i te na morzu. Roznica polega na 
tym, ze na ladzie sa stalym elementem krajobrazu, w mniejszym lob wiekszym stopniu. 
Na morzu sa, przede wszystkim, zwiastunem bliskosci ladu. Ptaszki musza gdzies miec gniazdka, 
a nawet te najbardziej dalekosiezne maja w porownaniu do statku zasieg ograniczony. Morskie ptaszki 
zywia sie glownie rybkami, I lataja tak daleko jak rybki sa osiagalne, czyli jaskies 100 - 200 km od brzegu.
Dalej moze jest martwe. 

To taka zabawna sprawa. Generalnie ludzie na ladzie mysla, ze morze to taka duza woda z rybami. 
Blad, duuuuuuuzy, blad. 
Fakty sa o wiele bardziej brutalne: 
1. 70% powierzchni ziemi to Oceany i morza 
2. 98% calej wody na ziemi to Oceany i morza 
3. z pozostalych 2% wody 60% to woda z wyparowywania Oceanow i morz 
   dostarczana na lad w postaci opadow (TO WY JESTESCIE MNIEJSZOSC, A NIE JA). 
   Bez Oceanow, zycie na ladzie nie ma prawa do zycia. 
4. morze o glebokosci powyzej 200 m (99%) jest MARTWE, tam NIE MA ZYCIA. 

Z mojego punktu widzenia jest to bardzo widoczne, pelny Ocean = niczym niezanieczyszczona, 
doskonale blekitna woda. Blizej ladu = mniejsza glebokosc = zycie i zanieczyszczenia, i sinawy kolor wody, 
i ptaszki razem z innymi zyjatkami.  Tak troche, to jak zwykle nieprawda, bo sa zwierzatka wedrujace, 
ktore przemierzja ten "pusty" ocean (na glodniaka) do nastepnych zerowisk (np wielorybki i zolwie morskie). 

No ale powrocmy do ptaszkow, po przydlugiej dygresji. 
Na morzu ilosc gatunkow, w porownaniu do ladu jets dosyc ogarniczona. Te glowne to: 
- Mewy 
- Rybitwy 
- Pelikany 
- Fregaty 
- Gluptaki 
- ALBATROSY 
- I inne 

Moje ukochane, to Albatrosy. Rozpietosc skrzydel do 2.5 metra i jedyne co robia w zyciu, to sie 
rozmnarzaja i leca. Albatros ziemi potrzebuje tylko do zlozenia jaj, na ladzie jest 5xbardziej niezdarny 
niz kulawa kaczka, ale jak juz leci to NAPRAWDE leci. Podobno moze spac w locie zamykajac jedno oko 
i wylaczajacpolowe muzgu. Z tego co moge zobaczyc, to jestem w stanie w to uwierzyc, a moge je zobaczyc. 
Albatrosy lubiastatki, statek poprzez swoj ruch daje im dodatkowe powietrze wznoszace, 
wtedy moze taki jeden z drugim "wisiec" przy statku przez cale godziny. Nigdy nie widzialem, zeby ktorys 
"machnal" skrzydlami, one tylko zmieniaja ich ksztalt w czasie lotu i nawet przy bardzo buzliwej pogodzie 
potrafia doslownie muskac fale koncem skrzydla. Nigdy tez nie przelatuja nad statkiem, zawsze sa obok, 
to chyba taki atawizm, biora statek za jakas plywajaca wyspe, ktora dodatkowo daje extra mozliwosci do 
darmowego polatania. Ja tez nienawidze ladu, i to jest nasz wspolny swiatopoglad. 

Inne ptaszki sa rozne, generalnie tez mile do ogladania, ale np lubia usiasc sobie na statku i sie 
wyproznicna dopiero co pomalowany poklad. Ptasie gowno jest wyjatkowo zjadliwe i praktycznie rzecz 
biorac  "niezmywalne", mozna to gowno tylko obskrobac i zamalowac nowa farba. 
Albatros jednak mnie nie obesrywa, taki morski ptasi gentleman, i za to oraz za elgeancje w locie 
Go kocham. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk 


 
Dziennik No. 14
Witam po malej przerwie. 

Nie bardzo wiedzialem jaki to numer, bo zginella mi trzynastka (to chyba bylo o ptaszkach). 
Tak wiec ptaszki mamy w penym stopniu zalatwione. 

Aktualnie doplywam prawie do Brazyli, mamy byc na redzie jutro wieczorem. Potem 4 dni na kotwicy, 
trzeba bedzie podciagnac roboty, ktorych sie nie da zrobic w ruchu. Chlopcy juz wiedza, ze moga zapomniec 
o jakichs sobotach i niedzielach. 27-go do portu i 28-go z portu , a dalej to juz nie wiem, 
gdzies do Chin albo Japoni. Generalnie kierunek Przyladek Dobrej Nadziei, a port przeznaczenia obiecali mi
dac gdzes przed Singapurem. Zdaje sie , ze te ludki z Monako to albo jakies lepsze cwaniaki, 
albo kompletni idioci. Chyba kupili towar i jak statek bedzie podazal w kierunku Chin to wystawia to na 
gielde, albo zrobia licytacje (to sie zdarza). Jak ich zapytalem ile tej rudy mam zaladowac, 
jakie papiery odebrac, kto za co placi i co mam podpisywac, a czego nie. To mi odpowiedzieli cos w rodzaju: 
Eeee, hm, aaaa, ..... Captain, wez Ty sobie to uzgodnij z Agentem w porcie ( w domysle: nie truj nam dupy). 
Mowimy o oklo 130 mln USD, troche zglupialem, taka sytuacje mam pierwszy raz w zyciu. 
Ale jak tak sobie zycza??? Pan kaze, sluga musi. 

Pogodka mi sie poprawia zdecydowanie jest slonecznie i jakies 23-24 stopnie, w nocy jeszcze chlodno, 
ale to wplyw Antarktydy i pory roku (w koncu to dopiero wiosna). Morze zimne, tylo 17 stopni tak wiec sie 
przez jakis czas nie bede kapal. Szkoda. 

Wracajac do Brazyli, to dla mnie nie jest to specjalnie mile miejsce. Przede wszystkim ze wzgledu na wladze
lokalne. Problem polega na tym, ze wedlug moich podejrzen oni tu musza miec jakies specjalne 
"Ministerstwo do Spraw Urtudniania Zycia Marynarzom i Sciagania z Nich Kar Finansowych", nazwa moze troche 
przyglupia i przydluga, ale na pewno odpowiadajca rzeczywistosci. Na czym polega dzialalnosc tego 
ministerstwa, otoz siedzi tam pewnie pare setek ludkow i robia sobie zawody kto wymysli najglupszy 
i najtrudniejszy do spelnienia przez statek przepis. Potem go wprowadzaja znienadzka w zycie  
z klauzula natychmiastowej egzekwowalnosci i rypia kary za nieprzestrzeganie. 
- brak strzalki przy klamce na drzwiach, w ktora strone nacisnac zeby 
  otworzyc, a w ktora zeby zamknac - 20 000 USD 
- przy wietrze spadl szczurolap z liny cumowniczej (taka blacha zeby szczury 
  nie wlazily na statek, w koncu to Brazylijskie szczury i byle kto nie 
  bedzie ich wywozil za granice, te zchodzace ze statku wpadaja do wody i 
  spokojnie doplywaja do nabrzeza, bez wizy)- 15 000 USD 
- brak w szpitalku narzedzi do odbierania porodu (wg przepisow MUSZE TO 
  MIEC, choc bardzo watpie, zeby ktorys z chlopcow cos urodzil, do kamieni 
  nerkowych sie nie nadaja) - 23 000 USD 
Itd itp, ich ulubiona zabawka to przeterminowana zywnosc i lekarstwa. Pierwsze co zawsze sprawdzaja
to szpitalik i kuchnia. Ostatnim razem jak bylem w Rio de Janeiro (tylko po paliwo, 
nawet nie postawilem nogi na ladzie), szukali chyba ze 3 godziny w koncu znalezli w szpitaliku jakis 
przeterminowany plastikowy wezyk do cewnikowania. Uzgodnilismy, ze zaplace 200 USD gotowka 
i po kartonie Marlborough na leb (6), albo 9000 USD jezeli oficjalnie. Tak wiec pelnia szczescia, 
pijemy sobie jakies soft drinki, pani doctor wypisuje swiadectwo kwarantanny na statek (bez tego nie mam 
prawa tam wogole byc), kucharz nawet przyniosl jakies ciasteczka. I nagle pani doctor zamarla ......., 
wziella pudelko z ciasteczkami do raczek i pokazala mi date waznosci. 
Byly przedatowane 1.5 roku. Skad ten idiota to wzial nie mam pojecia, ciastek nie bylo juzna statku 
od jakiegos miesiaca. Pewnie mial zachomikowane w kabinie od przedpoprzedniego kucharza, 
najchetniej to bym go wtedy zabil. Nie skonczylo sie na 200 USD. 

Ostani wynalazek ludkow z Ministerstwa (wiem ze statku, ktory mijal nas wczoraj, czasami sobie 
gadamy na VHF), to pojemniki na odpadki zywnosciowe. Wedlog najnowszych przepisow musza sie otwierac, 
za pomoca pedala. Oczywiscie takich na burcie nie mam, wiec w trosce o BHP na statku uzgodnilem z Agentem, 
ze kupi i przywiezie mi na statek na przyjscie. Jak podejzewam nastepny krok to beda pojemniki otwierane 
za pomoca pilota, jak tylko ktos w Brazyli je wyprodokuje (nie lubie pilotow i pedalow) 

A propos placenia, to jest to tez fajna rzecz. Ponizej jak najbardziej autentyczny mail do mojej kompani 
i do mnie. 

"Good day to Dear Franziska and Captain Polczyk Leszek. 
Please note that Brazilian Authorities, as all any other Government Authority, 
do not provide receipts for their services, 
in this case, that they perform courier's inspection, 
the costs are passed to agency financial dept 
and we pay them for provide all couriers clearance." 

Dla Tych co nie znaja Angielskiego: 

"dzien dobry droga Franciszko i rowniez drogi Capitanie Polczyk Leszku. 
Prosze sobie zanotowac, ze Wladze Brazyli, 
jak rownierz wszystkie inne Agendy Rzadowe nie wystawiaja rachunkow 
za wykonane przez nie w tym przypadku czynnosci urzedowe 
(wystawienie nowego Certyfikatu Sanitarnego 900 USD, w Chinach 300), na rzecz statku. 
W takich przypadkach wszelkie rachunki sa adresowane do naszego (Agencji) dzialu finansowego 
i my je placimy. 

Po czym wystawiamy rachunek statkowi uwzgledniajacy nastepujace czynnosci urzedowe:
 
Transport: 
- otworzenie drzwi do samochodu   -  50 $ 
- zajecie miejsca w samochodzie   -  27 $ 
- wlaczenie silnika               -  15 $ 
- przejazd do siedziby inspektora - 283 $ 
- otworzenie drzwi, zeby wysiasc  -  48 $ ( nie musieli uzyc kluczyka) 
- zamkniecie drzwi                -  50 $ 
Itd, itd, itd, koncowe rachunki sa z ksiezyca. 

Wczoraj sie dowiedzailem, ze rownierz sklepy "nie wystawiaja rachunkow" (za pojemniki na smieci), 
ach, jak oni chronia te Amazonie. Sa dosyc zabawni, oczywiscie pod warunkiem, 
ze nie place tego z wlasnej kieszeni. 

Co ciekawe, jak juz jest "po wszystkim", czyli oskubia nas z tego, z czego nas mozna oskubac, 
to sa nawet dosyc mili. 

Generalnie zauwazam smutny fakt traktowania marynarzy jak smieci. Odczowam to dosyc mocno. 
Szczytem wszystkiego bylo jak w Casablance wprowadzono 2-gi stopien zagrozenia terrorystycznego. 
Zabroniono nam 
- wychodzenia na lad 
- jakichkolwiek dostaw (zywnosc, zaopatrzenie itp) 
- wymiany zalog 
Ja mialem chlopaka z peknieta koscia reki, odmowili wyslania go do domu, oraz odmowili wyslania go 
DO SZPITALA. Plynal z ta reka nastepne 2 tygodnie do Rio Grande do Sul w Brazyli W tym samym czasie w porcie
byly co najmniej 2 wielkie statki pasazerskie jednorazowo (wymienialy sie co jakies 2 dni), I turysci sobie
swobodnie lazili gdzie chcieli, ale to jest kasa. Terroryzm, to z mojego punktu widzenia tez dosyc 
"smieszna" sprawa. JESTESMY traktowani jak potencjalni terrorysci. Przepisy dotyczace statkow w tym 
wzgledzie sa baaaardzo restrykcyjne i dla nas uciazliwe. Glupi problem polega na tym, ze jak by ktokolwiek 
z zalogi statku chcial zrobic duuuuze kuku, to panowie, ktorzy te przepisy wymyslaja moga "je sobie 
wsadzic tam,gdzie Pan moze pana Majstra w dupe pocalowac", ze zacytuje klasyka. 
Jest to naprawde kompletnie bezuzyteczne. 

I tym optymistycznym akcentem bede chyba konczyl 

P.S. niech Was reka boska broni przed udpublicznianiem tego kawalka o terroryzmie. Na razie nie slyszalem 
o jakimkolwiek wypadku uzycia statku do tych, jakze niecnych celow i nie mam ochoty dawac pomyslow.

 
Dziennik No 15
BRAZYLIA !!!!!!!!!! 

Wczoraj dropnalem ankra (Dropped Anchor), wyszedlem na lingsa (wing), I zrobilem luka (look) na piekna
Wiktorie. Aaaach Vitoria (napisane poprawnie, zadna Victoria, tylko Vitoria), jedno z najladniejszych miast
w Brazyli. Fiesta, karnawal, przepiekne tancerki lazace naokraglo i napolgolo po calkiem pelnych ulicach, 
zewszad dobiegajace dzwieki samby, mamby, carramby i innych amb oraz zapach Curasko (taki lokalny grill,
fajny). Po prostu zyc,nie umierac. 
A potem mnie obudzily ladoludki (moj prywatny neologizm, Wy tez jestescie ladoludki, my jestesmy normalne 
ludki). Jak tylko dropnalem ankra ladoludki mi pokazaly miejsce w szeregu. Captain nie wolno Ci tego, 
tego oraz tego, acha i jeszcze tego, jakby czegos nie bylo na liscie to tego czego nie ma TEZ CI NIE WOLNO,
tak na wszelki wypadek. A zebys sie nie nudzil i zeby ci nie przychodzily do glowy jakies glopie mysli 
o "ambach",  to do tych 30-tu formularzy, ktore juz wypelniles dorzucamy nastepne 18-cie. 
A tak wogole to KTO CIE TU QFA PROSIL. 
I zeby nie bylo nieporozumien to szanse na wyjscie na lad masz takie jak pies w studni. 
Aaaach Vitoria , a tak poza tym to wszystko w porzadku.
 

 

W tej chwili chlopcy z pokladu maluja komin, jest duuuzy i ktos go przed tem pomalowal na mokro, tak wiec 
farba odpada, trzeba to zmyc karczerem i pomalowac na nowo. W czasie ruchu sie nie da, bo jest za goracy. 

Chlopcy z maszyny "ciagna 6-ty uklad", czyli wyciagaja caly tlok z silnika, (dzwigiem, mamy mala 5-ci 
tonowasownice w maszynie) wymieniaja pierscienie, robia szlify itd itd. To musi byc robione po tzw 
Running Hours, czyli godzinach przebiegu danego cylindra, po paru latach uzytkowania statku kazdy cylinder 
ma inne godziny wlasnie ze wzgledu na "ciagniecie ukladow". Po prostu jednorazowo mozna zrobic jeden, 
no moze dwa uklady, na wiecej nigdy nie starcza czasu, to jednak jakies 16-18 godzin dla 6-ciu ludkow. 
Tak nawiasem mowiac Robia to NIELEGALNIE. Ladoludki daly nam tzw "2 hours notice", czyli w ciagu 2-ch 
godzin od powiadomienia mam podniesc kotwice i plynac tam gdzie sobie zazycza. 

Chief Officer wywala czesc balastow, bo z tym co mamy na burcie i przy tempie zaladunku 16 000 ton/godz 
nie mielibysmy szans tego wywalic przy kei. Wtedy albo ladoludki musialyby czekac z zaladunkiem, 
albo bysmy wzieli miej ladunku. Obie opcje baardzo niekozystne dla statku. 

Ja wypelniam formularze i modle sie zeby juz odplynac z Vitorii. 

Zalaczniki: 
- maluja komin, to akurat z poprzedniego statku (teraz mam ladniejszy), ale 
rozmiarowo to to samo. 
- szlifowanie cylindra, ten ludek jest w srodku tegoz cylindra. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk 


 
Dziennik No 16
Juz drugi dzisiaj, ale bardzo krotki. 

"Jak ladoludki strzyga ludki" 

W zalaczniku lista cen, ktora dostalem od Shipchandlera. Dla wyjasnienia przyjalem 1 $=3 zl i znam ceny 
w Brazylii. Czekolada GAROTO 400g w sklepie kosztuje okolo 1.2 $, u Pana NAU ta sama czekolada kosztuje 
juz 5.56$. zauwazcie, ze jest to export, czyli powinien byc odliczony vat. 
I tu zacytowalem znowu klasyka "niech Pan pocaluje ........ itd" 

Przetrwamy do Singapuru. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Dziennik No. 17
Vitoria!!  Vitoria!!!!  Victoria!!!!!!! Udalo sie przezyc!!!!!!!!!!!! 

Jak powiedzial Julisz Cezar Veni, Vidi, Vici. 
Ja jestem troche skromniejszy, Przybylem, Zobaczylem, Przetrwalem!!! 

Ladoludki przecwiczyly nas jak tylko mogly. Najpierw powiedzialy mi czego zadaja na przyjscie. 
Zadania byly wyrazone w sposob kategoryczny i niepodlegajacy dyskusji. 
Tak wiec przez 3 dni polowa zalogi przygotowywala statek do zacumowania. 
Jak juz termin zacumowania byl blisko, na wszelki wypadek zapytalem PANA Agenta "prosze potwierdz Pilota na
jutro po polodniu" no i "prawie natychmiast" dostalem odpowiedz cos w sensie miedzy wierszami: 
"ty glupi ty, juz Ci napisalem, ze statek ma byc przy pilocie jutro po polodniu, ty glupi ty, 
czytac nie umiesz czy co?????" 
Bylem juz z lekka wqwiony, ale przemilczalem. Po pol godzinie zawolaly mnie na UKF-ce WAAAAADZE portowe: 
"Cap. Masz byc przy pilocie za 2-wie godz" 

Teraz to juz bylem nie z lekka w...ny. 
Na moje pytania odnosnie szczegolow PAN Pilot odpowiedzial, ze "da mi znac w odpowiednim czasie". 
Czas kiedy dal mi znac o swoich wymaganiach byl NIEODPOWIEDNI. 
No wiec wszyscy oprocz Cooka i Stewarda sobie spokojnie zasowamy na najwyzszych obrotach i godzine 
przed Pilotem tenze melduje mi, ze zasadniczo to wszystko jest odwrotnie niz w samolocie. 
Wiec bedziemy cumowac lewa burta, a nie prawa, co wiaze sie z pewnymi konsekwencjami. 
CZYLI WSZYSTKO CO PRZYGOTOWALES PRZEZ DWA DNI, MASZ ZROBIC DOKLADNIE TAK SAMO, TYLKO ODWROTNIE. 

Teraz to juz bylem normalnie w...ny. 
No wiec wszyscy oprocz Cooka i Stewarda sobie spokojnie zasowamy na najwyzszych obrotach. 
I dostaje maila od PANA agenta. 
"Jak zwykle niesamowicie drogi Panie Kapitanie, UDALO nam sie przyspieszyc zacumowanie Twojego statku. 
Niestety warunki zacumowania wymagaja, zebys znowu przekalkulowal wszystkie swoje plany zaladunku 
bo jest restrykcja na zanurzenie do 17.96 m zamiast 18.32 m". 
Tak wiec cala robote, ktora juz zrobiliscie, to sobie wsadzcie "tam gdzie Pan moze pana Majstra 
w dupe pocalowac". 

Teraz to juz bylem super w.....ny. 
No wiec wszyscy oprocz Cooka i Stewarda sobie spokojnie zasowamy na najwyzszych obrotach. 
Nawet udalo nam sie zacumowac statek. Potem przyszly nastepne ladoludki i zameldowaly, 
ze "zasadniczo, to PAN agent ma racje i wszystko ma byc tak jak powiedzial, tylko odwrotnie". 
Przy tej kei jest faktycznie restrykcja zanurzenia do 17.96 m, ale tutaj zaladujemy tylko 50 000 ton, 
a potem przeciagniemy Cie do drugiej kei, gdzie nie ma restrykcji, Cieszysz sie????".
No i jakie mialem wyjscie???? Cieszylem sie, cieszylem sie jak cholera dopoki ladoludki mi nie zameldowaly, 
ze wprawdzie nie musze juz robic nowego Planu Zaladowania, ale MUSZE spowrotem napelnic czesc zbiornikow 
balastowych, pracowicie oproznianych przez 2 dni. BO TU JEST RESTRYKCJA NA "AIRDRAFT" (odleglosc od lustra 
wody do pokryw klap ladowni). Jak sie w koncu okazalo, tez niepotrzebna, bo te barany po 20-tu latach 
nie maja nawet pojecia na jakim sprzecie pracuja. Wiem, ciezko uwierzyc, ale naprawde NIE MAJA POJECIA. 

A potem, to juz bylo "NORMALNIE", przyszly nastepne ladoludki typu Celnicy, Wladze Portowe, Imigracja, 
Sanepid. Skasowali mnie na 900 $ (jak na tutejsze warunki baaardzo delikatnie), 24-ry kartony Marlborough 
i 6 butelek Jasia Wedrowniczka  i sobie poszli. 

To, czego naprawde statek potrzebuje przed przyjsciem do Brazylii, to ZEZWOLENIE. Zezwolenie na zabicie, 
w dowolny sposob(wliczajac w to tortury) jednego, dowolnie wybranego przez Kapitana i zaloge  Ladoludka, 
w ramach ODREAGOWANIA. 

Powyzsze jest rownierz odpowiedzia na pytanie jednej a subskrybentek: "Dlaczego nienawidze Ladu". 
Powyzsze rowniez nie wyczerpalo tematu, potem byly dalsze atrakcje typu: ludki zawrocone z barmy Portu, 
bo ktos, kto wzial juz nasze artefakty "zapomnial" dostarczyc liste zalogi na brame. 

Jako pewnego rodzaju konkluzja, nie znam sie na sprawach ladowych, naprawde sie nie znam, taki moj urok. 
Nasza ukochana Polska chyba zmierza w kieronku punktu, ktory Brazylii i paru innym krajom o WYSOKIEJ 
kulturze udalo sie osiagnac. Jest to PUNKT WYSOKIEGO ZIDOCENIA,  w skrocie PWZ. Nastepnym celem bedzie PMZ, 
Punkt Maksymalnego Zidiocenia, mam nadzieje, ze POSTEP nie bedzie tak szybki, zebym tego dozyl. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk 


 
Dziennik No. 18
Dzien dobry 

No wiec na prosbe Zosi, zeby juz Was wiecej nie obrazac, niniejszym zaliczam Was wszystkich do podgrupy 
Ladoludkow Srodladowych, czyli ladoloudkow bez dostepu do morza (statku), nie szkodzicie nam, bo nie 
mozecie, no i dobrze. Niechetnie to robie, bo robienie wyjatkow od regoly podwarza istotnosc samej regoly, 
ale kocham Was wszystkich i jako "Pierwszy po Bogu" moge sobie czasami na takie odstepstwa pozwolic. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Dziennik No. 19
A hoj 

No wiec od wczoraj jestem oficjalnie niesamowicie dumnym obywatelem Wysp Marszala. 
Jak widac na zalaczonym obrazku, cholera, nawet nie wiem gdzie te wyspy sa???, chyba gdzies na Pacyfiku!?!? 
Tak wiec jestem juz obywatelem Wysp Marszala, Malty, Panamy i Wyspy Man, ze o Polsce nie wspomne. 
Taki ze mnie internacional, a co mi tam. 
Jest to zabawny i dosyc latwy sposob zarabiania pieniazkow. Nie mam pojecia ile kosztowalo kompanie 
wystawienie ksiazeczki zeglarskiej i dyplomu dla mnie na Wyspy Marszala. 
Na Paname jest to okolo 2000 $, na Singapur podobno 7000 $.
No i to jest biznes, jakis obsmarkany ladoludek w biorze w Virginii (USA), zwroccie uwage, 
gdzie to bylo wystawione!!!. Do tego drukarnia I sie kreci. 

Ale za to herb mam zejefajny, tylko motta nie rozumie, nie wiem co znaczy "JEPILPILIN KE EJUKAAN", 
ale brzmi tez zajefajnie. Teraz bedzie to nmasze zawolanie rodowe, tak wiec Marcin ma sie tego nauczyc na 
pamiec. I wolac to przed kazda walka na ringu. 

To sa takie zabawne strony zycia na statku. Mam np stewarda, strasznie fajny chlopak, codziennie rano 
przychodzi posprzatac mi kabine i zaslac lozeczko, takie mam wygody, w koncu pierwszy po Bogu jestem, 
no to mi sie nalezy. Ludek nazywa sie Generalissimo Lovino, przy czym to pierwsze to jest jego imie. 
Strasznie lubie jak przychodzi do niego poczta od dziewczyny, zasze sie zaczyna od slow "Moj Generale", 
dziewczyna ma chyba niezle poczucie chumoru.  Jego starzy, jak mu dawali imie, tez musieli to poczucie miec. 
Generalnie Filipki sa bardzo sympatyczne. Jest to wogole ciekawy kraj I ludzie. 
Przez dlugie lata byli kolonia Hiszpanii i stad maja te niesamovite nazwiska, potem nastapily  USA 
i duzo sie zmienilo, ale chyba udalo im sie zachowac swoja dusze, zyja swoim tempem, i nie daja sie 
zwariowac. Co do imion to czasami nawet sie nie mieszcza w ramkach, na Filipinach imie rosnie wraz 
z czlowiekiem, normalna praktyka to imie + nazwisko, potem dochodzi imie ojca chrzestnego,
a potem ojca od bierzmowania. I tak to sie ciagnie i ciagnie, najbardziej lubilem jednego 2-go mechanika, 
nazywal sie Tupak Tupak Lapu Lapu, zajefajnie sie nazywal. 
Sa niesamowicie prorodzinni, rodzina to dla nich wszystko. 
Filipiny to jedyny kraj na Swiecie gdzie nie ma sierocincow, po prostu tam nie ma porzoconych dzieci, 
kazde dziecko ma rodzine, biedna, bogata, taka czy inna ale kazde ma. 
I jest to fakt, ktorego mozemy tylko pozazdroscic i zastanowic sie, jak to jest mozliwe,
a skoro jest faktem, to znaczy, ze jest mozliwe. 

Widzialem porzocone dzieci spiace pokotem na chodniku w Kolumbii, jest to chyba najsmutniejszy widok jaki 
mozna zobaczyc. Nawet tredowaci w Wietnamie nie byli tak deprsesujacy. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Wlasnie dostalem od Zygmunta: 

Nie6mia3o podpowiadam, ?e Twoje nowe motto: JEPILPILIN KE EJUKAAN to inaczej: Accomplishment through 
Joint Effort.
A wijc zacne bardzo:-) 
Pozdrawiam l1doludkowo. 
Zygmunt Kula 

No i pierwszy raz sie dowiedzialem od ladoludka, gdzie zyje. 
Na polski to bedzie mniej wiecej " Zrobienie wspolnym wysilkiem" albo "zrobione dzieki wspolnemu wysilkowi
wielu ludkow" Obie wersje sa dobre i odpowiadaja naszej powszedniej rzeczywistosci. 
To co jest tu zrobione, jest zawsze robione wspolnym wysilkiem, to jest jedna z rzeczy odrozniajacej 
nas od ladoludkow, po prostu nie mamy wyjscia, albo cos zrobimy razem, albo tego wogole nie zrobimy, 
a jak nie zrobimy to zdechl pies sobie na morzu. Morze jest piekne, ale ma swoje wymagania, 
kary za niespelnienie tych wymagan sa okrotne, scislej mowiac kara jest tylko jedna. I bynajmniej nie jest 
to dozywocie. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk
-------------------------------------------------------------------------------------------
Dziennik No. 20
Witam Wszystkich po przydlugiej przerwie. 

Tak sie po prostu porobilo, ze ladoludki nam baaardzo uprzykrzja zycie. 
Gdzies tam daaaleko na ladzie moja Kompania ma wewnetrzny audit I jak zwykle wszyscy maja pelne gacie. 
W zwiazku z tym zadaja ode mnie jakichs papierow z 2008 roku, o ktorych nie mam bladego pojecia. 
I ktorych znalezienie zajmuje potwore ilosci czasu 

Tak wiec sobie spokojnie zsowam moje normalne 14 godz/dobe, maluje strzalki na klamkach, i jestem szczesliwy
Jestem szczesliwy, bo znowu na morzu, takim jakie jest. 
Znowu ten (Eeeeeech, Madagaskar) mijam w drodze do Singapuru, itd itd. 
Wyglada na to, ze w Singapurze ma zmustrowac nowy kapitan i plynac ze mna do Chin, no i dobrze. 
Poza tym ma zmustrowac SUUUUUPER intendent z kompanii, no i nie wiem, dobrze, czy nie dobrze???? 
Nie dobrze, bo to jednak ladoludek!!!!! 
Dobrze, bo bede mial bezposrednia mozliwosc powiedzenia komus WAAAAZNEMU, co mnie boli 
(I gdzie, a dokladnie to "tam gdzie pan moze Pana Majstara....). Choc on i tak bedzie mial moje uwagi 
"Tam gzdie Pn moze ....", tak wiec znowu nie dobrze. 

CHOLERA NIE CHCE TU LADOLUDKOW!!!!! 

A propos morza, to mamy wlasnie maly sztorm. W zalaczniku pare zdjec. Zdjecia wygladaja wszystkie tak samo. 
Ale nie sa takie same. Zeby zobaczyc roznice, trzeba je obejrzec bardzo szybko na przegladarce 
(tempo przegladania sobie sami dostosojcie, zezwalam, choc niechetnie, im szybciej przegladacie, 
tym szybciej sie bujam, a tego nie lubie). 

Gwoli wyjasnienia, to wlasciwie nie jest sztorm, tlko takie sobie 7 stopni Bouforghta. Zdecydowanie lepsze, 
niz martwa fala z boku. Statek prawie sie nie kacza ( w kazdym razie ja niczego nie czuje, aczkolwiek jest 
to rzecz wzgledna) Zabawna rzecza jest fakt, ze jak rozmawiam z Ludkami, to pierwsze co mowia to: 
"moze bedzie Sztorm i Superintendent nie przyjedzie??". To smutne ale prawdziwe, 
NAJGORSZY sztorm jest mniej niebezpieczny niz jakis obsmarkany SUUUUUUPERintendent 
(tez niezupelnie prawda, ale nie mam sily sie zaglebiac). 
  
Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk 


 
Dziennik No. 21
A Hoj 

No to chyba sie zbliza koniec mojej podrozy na stateczku. Dostalem dzis rozpiske lotow nowicjuszy. 
Ma przyjechac Rumunski Kapitan, C/Off tez z Rumunii i Chinski 4-ty mechanic wszyscy maja z nami plynac 
z Singapuru do Chin (jakies 8 dni). Jako dodatkowa atrakcja ma byc jeszcze pan Hiperintendent 
(Wloch z Niemiec). Tak wiec bedzie to chyba najstraszniejszy tydzien kontraktu. 
Przedsmak atrakcji juz mam. Hiperintendent wysyla formularz za formularzem I ma ciagle pretensje, 
ze ich nie rozumie. To gowno jest samo z siebie skomplikowane, a on do tyego mi pisze, ze mam to wypelniac 
nie tak jak wyglada, ze powinno byc wypelnione, tylko inaczej. Wszystko odwrotnie niz w samolocie. 

Moj wspanialy C/Eng tez postanowil mnie dobic przed zejsciem. Najpierw zafundowal nam Jangcy Ciang 
- zolta rzeke. Przez tydzien z kranow lecialo cos przypominajace siki, oczywiscie "w zadnym przypadku to 
niejest z maszyny". Nawet postanowilem sobie, ze wytrzymam do przybycia Hipertintendenta, ale jak moj 
ulubiony steward Lovino dostal fatalnej wysypki (i to bynajmniej nie po wycieczce na lad), to nie 
wytrzymalem opieprzylem jak bura suke I okazalo sie, ze z maszyny I ze mozna to zrobic. 
Teraz psuje klimatyzacje, nie wiem czy zlosliwie, ale wiem ze na moje szczescie, teraz plyne w strone zimy. 
Wytrzymam te parenascie dni, a potem to niech nawet saune robi ze statku. Ja juz bede w ukochanym chlodku. 

Byle przeplynac Singapur. Mamy wziasc jakies 2000 ton paliwa 50-tysiecy ltr oleju do silnika, 
zaopatrzenie, czesci zapasowe I ma przyjsc paru ludkow do roznych servisow. Do tego koniec miesiaca 
i zdanie statku nastepcy. 

Mam nadzieje, ze cos jeszcze do Was skrobne, ale nie zdziwilbym sie jakby nic. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Dziennik No. 22
A Hoj 

Tak wiec dzisiaj Was troche porozpieszczam (siebie zreszta tez, mam juz dosyc pisania glupot do idiotow, 
wiec sie biore za Dziennik Podrozy dla porzadnych Ladoludkow Srodladowych). 

Przez pomylke dziennik 21 wyslalem tylko do Jolki, tak wiec dzisiaj dostaniecie pewnie dwa 21-szy I 22-gi. 
Wy to macie szczescie, nie to co ja, jak nie wyblagam, to prawie nikt mi niczego nie wysle :( 

Jolka twierdzi, ze mi sie loty w dziennikach obnizaja. Pewnie po prawie 4-ru miesiacach sie obnizaja. 
Ale raczej podejzewam, ze to kwestia narzekania. Ostatnio tylko narzekam I narzekam, az pewnie czytac hadko. 
A ze loty sie obnizaja, no coz, do Brazylii plynallem pod balastem I moja kabina byla jakies 32 metry 
od poziomu morza. Teraz jestem zaladowany, kabine mam na wysokosci 26 metrow, to I loty mi sie obnizyly. 
Nie bede spal na maszcie, tylko dla tego zeby miec "Wysokie Loty". 

Powoli zblizam sie do Singapuru mamy byc gdzies 25/26-ty, znowu powod do narzekania, bo w nocy, ale jednak 
to droga do odmu, a kazda droga do domu jest fajna. 

Tak wogole to mam dzis ochote cos napisac o morskich zwierzatkach, tylko tych, ktore osobiscie spotkalem. 
Ocean, to najwieksze skupisko zyjatek na Swiecie, lad w porownaniu do Oceanu ma sie wlasciwie nijak. 
Problem polega na tym, ze ze statku to ich wlasciwie prawie nie widac. To co moge zobaczyc, 
to ulamek ulamka z promila. Tym nie mniej pare widzalem. 

Najlepiej widoczne to oczywiscie ptaszki, no ale one sa morskie ale zyja w powietrzu (przynajmniej 
przez wieksza czesc zycia). A w powietrzu lepiej widac. Morskie ptaszki sie zasadniczo roznia od ladowych 
szerokoscia skrzydel (szerokoscia, nie dlugoscia). Prawie wszystkie (z jedynym moze wjatkiem pelikana) 
maja waskie skrzydla, przyczyna jest dosyc banalna, na mozu nie ma sie gdzie schowac w czasie sztormu, 
nie ma krzaczkow, drzewek, budynkow, ze o dziuplach nie wspomne. W czasie sztormu nie mozna tez usiasc na
wodzie I sobie odpoczac, nie da rady. Tak wiec jedyne co ptaszek moze, to moze sobie leciec, 
dopoki moze leciec. Jakby mial szerokie skrzydla, to lecialby normalnie stosonkowo krotko, 
a potem z polamanymi skrzydelkami lecialby juz tylko w dol i spotkalby sie z rybkami, 
ale juz w roli pozywienia, a nie drapieznika ( na mozu nie ma innych ptaszkow niz drapiezne, przynajmniej 
nic mi o tym nie wiadomo zeby ktorys sie zywil glonami). Morskie ptaszki generalnie lubia statki. 
Statek plynac czesto wplywa w lawice, albo blisko lawicy ryb, rybki sa przestraszone I uciekaja, 
sa wtedy latwiejsze do zlapania. Dzialamy jak taka jednostkowa duuuza nagonka. Zupelnie mimowonie zreszta. 

Z morskich ptaszkow najbrzydsze sa chyba Fregaty. Nazwa niby ladna, a jest to taki przerosniety kormoran, 
sa czarne i lubia odpoczywac na staku i srac. Swietnie lataja i nurkuja. 
Mozna je spotkac stosunkowo daleko od ladu. 

Pelikan moze nie jest piekny, ale ma w sobie takie jakies dostojenstwo. W Port Canaveral byl pelican, 
ktorego nazywalismy wedkazem. Mial wbity w skrzydlo haczyk na ryby z jakimis 3-ma metrami zylki 
I tak z tym latal. Nie wygladalo, zeby mu to w czyms przeszkadzalo. Pelikany nie za bardzo boja sie ludzi 
I podobno potrafia wyjadac ryby z wiaderek wedkarzy. Moze prawda, a moze Morskie Opowiesci???? 

Mewy na pewno kochaja rybakow, za kutrem wracajacym z polowu zawsze krazy stado mew. 
Nie wybieraja ryby z siatek jak mowia "Morskie opowiesci". Po prostu na kutrze w tym czasie odbywa sie 
masowa rzez, jedna z najgorszych robot, jaka moge sobie wyobrazic. Ludki stoja na pokladzie, czesto po pas 
w lodowatej wodzie i patrosza rybe, (przekleta robota), wnetrznosci ida za burte 
I to jest to na co czekaja mewy. Mewy na Baltyku sa malutkie I bardzo eleganckie w swoich bialo czarnych 
ubrankach. Mewa na Morzu Polnocnym jest szaro-bura wielka I tlusta I ma wielkie kupy. 
Na Darze Pomorza niejaki Smejda znalazl mewe z uszkodzonym skrzydlem. Dal jej cos tam do zarcia I lazila 
za nim jak pies. Reszte zalogi atakowala albo ignorowala. Nazywalismy ja Smejdaczka. 
Nie pamietam co sie z nia stalo. 
O albatrosach juz pisalem. 
Sa jeszcze gluptaki, nazwa mowi sama o sobie, nie ma o czym pisac, latajacy pingwin. 

Jednak najciekawsze spotkanie z ptaszkami mialem raz we wrzesniu na Morzu Czarnym.
Dwa dni po Bosforze cos sie zepsulo w maszynie. Decyzja Kompanii, nie ma rady trzeba czekac na holowniki, 
przyjda (nie wiem czemu zawsze sie mowi przyjda, one PRZYPLYNA) z Kercza za 3 dni. No to bedziemy czekac. 
A potem zapadl zmrok i sie zaczelo. Unieruchomiony statek musi miec zapalone wszystkie swiatla pokladowe, 
bylismy widoczni z baaardzo daleka, dla wedrujacych wlasnie na zimowe leza ptaszkow z setek kilometrow. 
Potraktowaly nas jak stacje przystankowa, niespodziewany dar od losu w najbardziej meczacym i niebezpieczny
odcinku corocznej jesiennej wedrowki. Ladowaly klucz po kluczu i klucz po kluczu. Najpierw setki, potem 
tysiace a potem to juz chyba dziesiatki tysiecy. Byly wszedzie, sraly wszedzie I nikomu to nie przeszkadzalo
Byl dosyc silny wiatr, ludki chcialy im jakos pomoc i wyniesc pitna wode na poklad, ale to nie byl dobry 
pomysl. Wyjscie ludkow przstraszylo ptaki, probowaly uciec, a wiatr je rozbijal o nadbodowke, zmiatalismy 
potem setki truchelek. Musialy byc potwornie zmeczone. Tak wiec zrezygnowalismy z niesienia pomocy, 
czasami lepiej nie pomagac. Jak powiedzial Kardynal Rishalieu  "Boze strzez mnie od Przyjaciol, 
z wrogami sobie poradze" A potem ladowaly i odlatywaly po dopoczynku przez 2 dni i dwie noce jeszcze. 
Siadaly na wysmarowanych smarem linach zeslizgiwaly sie z nich, spadaly na poklad. Codziennie zmiatalismy 
setki truchelek za burte, ale pewnie tysiacom uratowalismy zycie. Taki przelot to musi byc rzez, naturalna 
selekcja, nie masz sily, tutaj nie istniejesz, na morzu nie ma innej kary za brak sil. 
Najbardziej niesamowite bylo, jak sie patrzylo na jaks jaskolke przytulona do Sokola, 
czy innego drapieznika, nie zanotowalem zadnych aktow agresji. Chyba mialy w tych malych lebkach 
tylko jedna wizje "Doleciec do puntu przeznaczenia". 

Zolw morski, widzialem dwa razy. Raz kolo Galapagos, jedno z najbardziej uczeszczanych przez zolwie miejsc 
(skladanie jaj). Plynal jakies 5 metrow od burty, nie wygladal na specjalnie przestraszonego, 
nawet lba nie odwrocil w nasza strone. Tresowany, czy co??? byl fajny. Drugi jakiego widzialem nie byl 
taki fajny. Stalismy na redzie Moheli (jedna z wysp Komoryjskich). 
Poniewaz na statku byly pasazerki Stary zazadzil wycieczke na wyspe, poczatkowo mialem byc "dowodca 
wycieczki", bylem 3-cim Off, 2-gi nie chcial plynac, ale w koncu sie zgodzil, na moje szczescie 
jak sie okazalo pozniej. No wiec spokojnie sobie sposcilismy szalupe, zapakowalismy cale towarzystwo 
wraz z zaopatrzeniem na picnic I poplynelismy. Droga na wyspe to jakies 30-40 minut. 
Plaza byla mala, ale naprawde urocza. No moze piasek moglby byc bardziej zloty, wyspa jednak wolkaniczna 
I piasek to taki bardziej szary gruby I ostry zwir, ale z daleka wygladalo imponujaco. 
Lazurowa (naprawde lazurowa) woda, waska polac piasku z ciemna kropka po srodku, a dalej Dzika, Niesamowita, 
Tajemnicza, Goraca, Rozwrzeszczana, Zielona, Wilgotna, PRAAAWDZIWA DZUNGLA. Jak juz doplynelismy, 
to sie okazalo, ze ta ciemna kropka na piasku to byl wlasnie Morski Zolw. 
Zolw byl niestety w stanie wskazujacym na sporzycie. Scislej mowiac byl juz kompletnie 
sporzyty przez tambylcow. Metr dalej byly slady ogniska, a z zolwia zostala tylko pusta skorupa z 
wystajaca glowa, reszta byla wyjedzona przez tambylcow jak podejrzewam.  Jolka mi potem mowila, 
ze powinienem to zabrac do domu. Nie macie pojecia jak to smierdzalo, po prostu 1.5 metra dlugosci 
i 0.5 metra szerokosci skondensowanego smrodu. Nikt nawet nie podszedl blizej niz 2 metry, 
nie dalo sie. Tak z ciekawostek, to potem wszyscy sie rzucili do DZUNGLI. 
Ci co byli w dlugich spodniach I rekawach zaszli na jakies 30 metrow, ja mialem krotkie spodnie 
I krotkie rekawki, weszlem na jakies 5-7 metrow dalej sie nie dalo. Ciekawy jestem na ile by weszly nasze 
zbieraczki, a wprawdzie grzybow nie bylo, ale cale poszycie to byly takie malenkie, bardzo smaczne ogorki, 
a z glebi DZUNGLI cale kiscie dzikich bananow (kisc to jakies 20-30 kg). dzikie banany sa malenkie, 
maja czarne konce i sa 100 razy smacniejsze od badziewia sprzeadwanego na rynku. 

Wydra morska, widzialem raz, przezabawne i przesympatyczne zwierzatko. Ten osobnik, ktorego widzialem 
lezal sobie na pleckach w jakims sargassie I rozbijal akorat muszle kamieniem. One maja zawsze przy sobie 
dwa plaskie kamienie. Jak wylowia malza, to z nim wyplywaja na powierzchnie, potem go klada na jednym 
kamieniu, a drugim go rozbijaja I dokonuja sporzycia. Tez nie wygladal na przestraszonego statkiem. 

Orki - widzialem kilkadziesiat razy, wlasciwie to tylko w okolicach Vancouver. Maja taki coroczny cykl 
wedrowki, ze w okreslonym czasie wlasnie tam sa. Sa piekne i baaardzo eleganckie. 
Zanotowano ataki Orek na male statki i lodki. Nigdy nie zanotowano ataku na plynacego w wodzie czlowieka, 
a poluja na inne ssaki, foki, delfiny itd. W madrej ksiazce dla marynarzy pt. Sailing Dorections 
(wskazowki jak zeglowac) bylo kiedys napisane: "o zachowaniu Orek wiemy tyle, ze nic nie wiemy". 
Teraz to sie moze  troche zmienilo, ale wiekszosc morskich zwierzatek, to dla nas w dalszym ciagu tajemnica. 

Raja albo Manta, nie jestem zoologiem - widzialem raz, to taka duuuza fladra z trujacym ogonem. 
Byla tez piekna, pomimo ogona. Z wierzchu prawie czarna, a od spodu sniezno biala, pokazala nam sie w calej 
krasie w jakims 20-to minutowym przedstawieniu. Statek byl malenki, do lustra wody bylo blisko, stalismy na 
kotwicy, juz nie pamietam gdzie, chyba w Guaiaquil w Ekwadorze. Podplynella do statku I zaczella wyzerke. 
W czasie wyzerki ona po prostu robi pionowe kola, jak diabelski mlyn, z otwarta maksymalnie paszcza lapie 
wszystko co wpadnie, to chyba byly takie malenkie przezroczyste krewetki, albo inny plankton. 
Krazyla tak I krazyla, a my sie gapilismy jak zaczarowani albo zahipnotyzowani. Miala ze 2.5 metra srednicy. 
Delfiny, czesto goszcza w poblizu statku.Zawsze mnie zadziwiaja ich skoki. Robia to pozo0rnie bez zadnego 
wysilku. Czesto podrozoja ze statkiem "na gape". Statek pcha ze soba, lub ciagnie, jak kto woli tysiace 
ton wody, ona po prostu sie ze statkim porusza. Jak juz delfinom jest po drodze, to sie do tego doczepiaja. 
Plyna naogol tuz przed dziobem. Jak sie patrzy z gory, to san a wyciagniecie reki. Wlasciwie nie ruszaja 
pletwami, a jak juz ruszaja w widoczny dla nas sposob to tylko zeby zmienic kierunek. 
Jak plyna do przodu ruchy pletw sa niewidzoczne. Skacza przepieknie, chyba przynajmniej czesciowo jest to 
dla nich zabawa. Czasami po wyskoku spadaja plasko do wody "na deche". Kiedys myslalem "o skok mu nie
wyszedl". Jak sie okazalo, takie "twarde ladowanie to sposob na insekty. 
Pewnie troche boli, ale przynajmniej czesc wypadnie, a inna czesc sie zabije. Tez sprytne. 

Foki - pelno w Saint John w Canadzie. Wylazily na puste nabrzeza zeby sie wygrzac w sloneczku, czasami, 
ale zadko, baraszkowaly przy statku. 

Wielorybki - to juz moze kiedy indziej. 

W zalacznikach: 
1 wydra morska - tka widzialem, tylko zamiast malego miala te kamienie I 
frutti di mare. 
2. bialy mis zatrzymuje statek, tytol byl bodajze "ja tu poluje", nie 
widzialem bialych misow (ani myszek, jeszcze) 

Sciskam Leszek

 
Dziennik No. 23
A hoj tam na ladzie 

No to znowu udalo mi sie przeplynac cala Malacca Str bez wizyty piratow. Ja to mam szczescie!!! 

Moze po prostu mnie nie lubia, albo smaczny nie jestem, albo co??? 

Na moim pierwszym statku za kapitana mialem kontrakt na 6-mcy, zrobilem 7. "kolko" to bylo 17-cie portow, 
Korea->Chiny (3 porty)->Hong Kong->China->Johor (Indonesia)->Singapore->Johor Pasigudan
->Port Kelang (Indonesia)->Singapore->Manila (Filipiny)->Taiwan (3 Porty)->Japonia (3 Porty )->Korea. 

17 portow w 27 dni. Najdluzszy przelot miedzy portami, to bylo 1.5 dnia z Singapuru do Manilli, najkrotszy  
(miedzy Panstwami) to 27 min. Z Johoru do Singapuru. To sa dwa rozne panstwa, trzeba przygotowac wszystkie 
papiery na przekroczenie granicy DLA 21 OSOB I CALEGO STATKU. Czysty, niczym nie skazony OBLED. 
W CZASIE kontraktu ZALICZYLEM 98 PORTOW (chyolera, zabraklo 2-ch do setki). W 98% z tych 98-miu portow 
nawetnie postawilem stopy na ladzie. BYLEM 18razy w Japonii, I nigdy nie bylem na ladzie. 
Raz sie zdazylo, ze stalismy w porcie 2 dni,bo bylo jakies baaaardzo wazne swieto. 
Wiec okazja zeby wyjsc na miasto, ale nie moglismy wyjsc "bo bylo jakies baaardzo wazne swieto". 
I wprawdzie nic na statku sie nie dzialo, ale Waaadze imigracyjne tez nie pracowaly, 
w zwiazku z czym 'NIE MIAL NAS KTO WYPOSCIC Z PORTU". Smieszne, ale malo!!!!! 
(przynajmniej z mojego punktu widzenia). 

Smieszne, z mojego punktu widzenia, jest, jak potem sie mnie pytacie: Byles w Japonii?????". 
No w sumie bylem, ba bylem w sumie chyba ze 30-ci razy. "No I jak tam jest??????" 
Cholera, nie mam pojecia!!! 
(Teraz klamalem, pare razy jednak bylem na ladzie  jakies pojecie mam, blade bo blade, zupelnie nieadekwatne 
do 30-tu wizyt,ale mam). Jak tak pomysle, to pewnie pare (krotkich) :Dziennikow z podrozy" bym wykroil. 
Ale to tylko dlatego, ze gadola jestem. Moge wykroic 5000 slow o moim ostatnim dniu, 
w 'KTORYM NIC SIE SPECJALNEGO NIE STALO". Z tym nie mam problemu (WY MACIE Z TYM PROBLEM, kto mi napisze 
5000 slow o ostatnim dniu, dostanie 100$, obiecuje) 

Po 35-ciu latach plywania wiem jedno. To jedno jest dla mnie smutne. Nastepoje powolna "unifikacja" Swiata. 
20-cia lat temu jak by mi zawiazac oczy, wsadzic do samolotu, a potem wysadzic w dowolnym miejscu na Ziemi, 
po pol godzinie wiedzialbym gdzie jestem. Teraz NIE. Swiat staje sie powoli jednakowy, zunifikowany. 
Sa roznice w klimacie, zabytkach, roslinnosci, i innych pierdolach, ale zaciera sie roznica miedzy lodzmi. 
Staja sie  wszedzie tacy sami. 

Pierwsze co zawsze PRAGNALEM obejzec to byly zabytki. AKROPOL, PIRAMIDY itd itp. Po jakims czasie 
skontestowalem, ze architektora jest fajna, sympatyczne, ciekawa i intrygujaca. Problem polega na tym, 
ze ilez tego moge spamietac????? A w Afryce np ARCHITEKTORY NIE MA. Nie ma, bo nie ma. Taki jej urok 
(Afryki). I tak ma byc, jak joz bedzie ARCHITEKTORA i inne badziewie, to po jasna cholere mam tam jechac 
na wakacje???? I teraz jest pytanie: Co moge porownac???? Jak moge skwalifikowac???? 
No i "last but not least" po co????? 

Teraz mam swoje lata, to co mnie naprawde interesuje na Swiecie, to ludzie. 
Zaginiona 3000-letnia, oposzczona (przez tambylcow), swiatynia w Srodkowym Sarabaku jest maaaaaalo 
interesujaca ( no chyba, zebym byl odkrywca, i zyskal Slawe, Pieniadze i wspomnienie w e-pedi). 

Ludzie w dalszym ciagu sa dla mnie ciekawi. Ciekawe sa roznice, w innym podejsciu do tych smaych problemow. 
Bo tak naprawde, to problemy sa wszedzie takie same, pewnie sa roznice, ale jak sie rozmawia z lodkami, 
to te glowne sa zawsze takie same. Obojetne czys Chinczyk, czy Irlandczyk. 
Ciekawa jest "nieprzewidywalnosc". Kompletnie rozne reakcje na to samo zdazenie. Czasami jest to szokujace. 
Mialem raz 3-go Officera Filipka, fajnie nam sie pracowalo razem. No i zdazylo sie, ze padly nam swiatla 
nawigacyjne. Trzeba to naprawic, potrzeba 2-ch lodkow, jeden musi byc na skrzydle, a drogi ma byc 
w nadbodowce. Taaaki malutki byl, drobniotki, no wiec JA ide na skrzydlo. Wiatr wieje, deszcz zacina, 
Zimno glodno, nieprzyjemnie,lozna plab dzwonio w zebie. Robie, co mam zrobic i wolam Go czy dziala, zero 
odpowiedzi, wolam drogi i trzeci raz, zero odpowiedzi. ZACZYNAM SIE DRZEC, UZYWAJAC SLOW OGOLNIE UZNANYCH 
ZA WOLGARNE (po angielsku). NIIIIIIC CHOLERA, KOMPLETNE ZERO ODZEWU!!!!! 
Wpadam na mostek ze szczerym zamiarem zabicia kogos i zastaje MOJEGO Trzeciego Off-ra calego we lzach. 
Po 40-tu minutach na zewnatrz mialem szczery zamiar mu przywalic. 
A taaaaaki byl malutki i nie mial szans na obrone przed CAPITANEM. 
Latwe byloby!!!! NIGDY NIE UDERZE NIKOGO SLABSZEGO 
Uderzenie silniejszych jest bez sensu, ale akceptowalne z honorowego punktu widzenia. 
Glopie, ale tak jest I jakos wewnetrznie to akceptuje. Jak go zobaczylem w tych lzach, 
to oprocz rak opadla mi cala reszta wewnetrznej agresjii. 
Pytam "co sie stalo?????, czemu placzesz??????" Wydobycie odpowiedzi zajello mi chyba z 15-cie minut, 
caly czas plakal. W koncu mi powiedzial: 
"Captain, bo ja Cie tak lubie, a Ty na mnie krzyczysz, wolalbym jakbys mnie udezyc chocbym chcial, 
nawiasem mowiac, nie chcialem. Nie lubie sie bic.  No I teraz, to chocby bylo niewiem jak porzadane, 
to joz nie moglem Go uderzyc. Co moglem zrobic???? Pol godziny Trojeczke utulalem i czullem sie winny. 

Oni nienawidza podniesionego glosu, gdzies tam w ich duszach pozostaly slady niewolnictwa, 
slady czasow kiedy MUSIELI to znosic. 
I to jest wlasnie interesujace, ciekawe. Roznice miedzylodzkie sa ciekawe.


 
Dziennik No. 24
A Hooooooj 

No I jestem prawie szczesliwy. Ludzi naprawde w 100% szczesliwych chyba niema, przynajmniej ja takich nie 
spotkalem, tym nie mniej nie wykluczam istnienia takowych. Jak ktores z Was sie poczowa, 
to tylko zazdroszcze. 

Ja jestem prawie szczesliwy. Szczesliwy bo mam na burcie zmiennika. Prawie, bo mam idiote. 
Chyba najbardziej meczacy typ ludkow na Swiecie, WSZYSTKOWIEDZACY. No coz nie tylko Ladaoludki maja patent 
na glopote. Ten nieszczesny PATENT mozna otrzymac wszedzie, zawsze i za frico. Moj zmiennik niejaki 
Ion Daniela dostal PATENT chyba w momencie urodzenia. I jest z PATENTU dumny. 
Z tego co widze, to PATENT NA GLOPOTE ma przyznany dozywotnio. 
Trudno ten TYP tak ma (Moj C/Off, tez Ion ale Felea,  baaardzo fajny ludek, ma chyba ochote go zabic) 

Nienawidze jak ktos mi zadaje pytanie i w polowie mojej odpowiedzi wola "Tak Tak, wiem wiem". 
On wie WSZYSTKO!!! 

Typowa rozmowa to: 
ON: wedlog Czarteru powinienes napisac REMARK dla portu, gdzie sa DB IFO 
    TANKS. 
JA: Na tym statku nie ma DB IFO TANKS. 
ON: A czy wystawiles w poprzednich portach REMARK na DB IFO TANKS???? 
JA: Na tym statku nie ma DB IFO TANKS. 
ON: Na port wyladonku trzeba wystawic REMARK na DB IFO TANKS. 
JA: Na tym statku nie ma DB IFO TANKS. 
ON: Wiesz, bo jak dzwig przebije sciane to paliwo z DB IFO TANKS wyplynie, 
    i bedzie zanieczyszczenie srodowiska (dla statku tragedia) to trzeba 
    chronic statek. 
JA: Q-FA NA TYM STATKU NIE MA DB IFO TANKS I NIE MA NA CO WYSTAWIC 
    REMARKA!!!!!!. POTEM JEST NIESZCZESLIWY I BAAAARDZO ROZCZAROWANY. 

Chyba do tej pory nie wierzy, ZE TU NIE MA DB IFO TANKS. 

Co jest najsmieszniejsze, on tu joz byl. ON przejmowal statek od 
poprzedniego wlasciciela!!!!!!!!! i siedzial tu 4-ry miesiace. 

Siedzi za moimi plecami 10-godz dziennie i co drogie slowo, ktore pisze na kompoterze proboje poprawiac: 
Capt tu napisz tak, a tu tak, a tu tak. Po 20-tu sekundach mam ochote zabic, po minucie ide do toalety 
policzyc do 10-ciu. Licze do 20-tu i nie wystarcza. 1000 moze bylby adekwatny. 

Moj problem polega na tym, ze GO potrzeboje. Potrzeboje GO bo ma wiedze, ktorej JA nie posiadam. 
Gdybym te wiedze posiadal, to bym mu zabronil wejscia do mojej kabiny po 2-ch godzinach od spotkania. 
Niestety NIE MAM TEJ WIEDZY. 
Jest to wiedza o baaaardzo skomplikowanych tu procedurach. I te wiedze musze od niego wydobyc. 
Ten skubany wie o kroczkach, o ktorych Ja nie mam pojecia. Przede wszystkim jest w Kompanii od trzech lat 
i wie co, komu i za ile sie nalezy. Niestety jest to typowy przyklad ludka-idioty 
I BAAAAARDZO MUSZE SIE TEMPEROWAC. 

Czesc z mojej zalogi joz  z nim plywala na innym statku KING ROBERT, jak z nimi gadalem, to zawsze mowili, 
ze KING ROBERT jest ladniejszy, ale tu jest lepiej, bo tu jest normalny Captain. Nie bardzo wierzylem, 
ach smaruja mi dupe, zebym sie czol szczesliwy, teraz wierze. Bycie z nim po 2-ch dniach dla mnie jest 
horrorem, a JESTEM KAPITANEM PELNIACYM OBOWIAZKI. Oni maja 8-mio miesieczne kontrakty, MUSZA Z NIM byc 
co najmniej 4-ry misiace. Ciezko mi sobie nawet wyobrazic. Maja przegwizdane,  i zdaja sobie z tego sprawe, 
jest mi ich straaaaaasznie zal, to jednak MOJA zaloga. Tak jak poprzednio, wszyscy prosili o przedluzenie 
kontraktu (8 mcy, PROSZE PRZEDLUZYC, tu nie ma pomylki w literkach!!!!!). 
Tak teraz polowa zalogi prosi o zejscie. 

Krotki wyklad historii: 
XIX - wiek, Marynarze ze stali, statki z drewna. 
XX  - wiek, Marynarze z drewna, statki ze stali. 
XXI - wiek, Marynarze z papieru, statki z obwodow drukowanych. 

Cos tracimy, my marynarze. Tracimy chyba powoli nasza wolnosc. Powoli, krok po kroku, 
step by step jest nam przez ladoludki zabierana. Jak podejzewam jest to kwestia zazdrosci. 
Siedzi sobie taki Ladoludek w biorze i patrzy na rozpiske ruchu statkow: 
1-szy gdzies na Atlantyku, 2-gi gdzies w polowie Pacyfiku, 3-ci Na Indyjskim Oceanie. 
q-fa nie mozna wejsc na statek i zrobic kontroli!!!!!  
Wolni sa, niezalezni, szczesliwi, nikt nijak nie moze im zaszkodzic!!!!, NIE DA RADY FIZYCZNIE. 
No to co mozna z tym zrobic????? Zeby q-fa tacy szczesliwi nie byli????? 
Aaaaaaaaa dolozymy im nastepne 20-cia formularzy do wypelnienia. 
Kazdy w NAGLOWKU musi miec napisane, ze to dla WASZEGO dobra!!!! 

No i jak juz te 20-cia formularzy otrzymam, to czuje sie w pelni  dowartosciowany, szczesliwy i bezpieczny 
jak cholera!!!!!! A po wypelnieniu 10-ciu mam orgazm, po nastepnych 10-ciu drogi. 
To czesciowo rozwiazuje problem braku kobiet na statku, przynajmniej dla Kapitana. 
A jak mam dobry chumor to nawet dam oficerom pare formularzy do wypelnienia, a co mi tam, niech tez maja 
orgazm, w koncu to MOJA zaloga. Tak dla wyjasnienia, JA nie jestem zaloga, w formularzach, jak sie pytaja 
ile osob na staku zawsze jest: 
Zaloga + Capt = ????? 
Wedlog starego Angielskiego prawa KAPITAN NIE JEST CZLONKIEM ZALOGI. 
Tak wiec sie ciesze, ze nie jestem czlonkiem. 
Na statku normalnie sa tylko dwa rodzaje ludkow, Captain (jeden tylko)  i zaloga (cala obsmarkana reszta). 
O pasazerach i innych ladunkach mozemy pogadac innom razom. W domu bede gdzies kolo 7-go grudnia. 
Cieszycie sie????? 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Dziennik No. 25
A Hoooooj 

Dziennik nr 23 to bylo okolo 4000 slow. 
Chyba wygrywam w rankingu. 
Sam sobie wyplace te 100$ jak osigne 5000, a co mi tam!!! 
Gadac to lubie. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk

 
Dziennik No. 26
Ahoooj tam na Ladzie. 

Dzisiaj krotko. 

Mam juz rozpiske lotow. Lanyun Gang -> Szanghaj -> Monachium - Warszawa. 
W Warszawiem mam byc szostego rano. 

Co z tego wyniknie zobaczymy, taka jest wstepna przymiarka. 

Best Regards, 
  
Master of MV "Cape Ray" 
  
Capt. Leszek Polczyk